16.11.13

Rozdział siódmy






- Żartujesz sobie ze mnie? - Alexis spojrzał z niedowierzaniem na Juana, który z zadowoloną miną siedział na przeciwko niego.
- Mówię całkiem poważnie - odpowiedział na to jego agent, rozciągając usta w szerokim uśmiechu. - Zobaczysz, że dzięki temu zmieni się twój wizerunek. 
- Juan, może i nie jestem święty, może i pakowałem się w różne dziwne i podejrzane sprawy, ale to jest moje dziecko! - Alexis podniósł się z miejsca i przeszedł przez biuro swojego agenta. Stanął przy wielkim oknie, przez które rozciągał się widok na Barcelonę. Słońce chyliło się ku zachodowi, co tylko dodawało uroku temu miastu.
- Dziecko, o którym zapomniałeś na cały rok. Dziecko, które stało się jedną z przyczyn tego w jakim miejscu się teraz znalazłeś. Teraz, kiedy trafiła się idealna okazja, żeby podreperować twój wizerunek, ty zaczynasz świrować i unosić się honorem. Nie możemy zaprzepaścić takiej szansy, rozumiesz? - zapytał Juan, jednak Alexis nie słuchał go zbytnio. 
Nie wiedział, jak to było możliwe, że do tej pory praktycznie w ogóle nie myślał o Michelle i Caroline. Całkowicie się od nich odciął. Co miesiąc przelewał pieniądze na konto swojej byłej żony i na tym kończyło się jego ojcostwo. Sam nie wiedział, jak to się stało, ale widząc swoją malutką córeczkę, całkowicie bladą i jakby pozbawioną życia, coś się w nim zmieniło. Jakby doznał nagłego wstrząsu, który przywrócił mu rozum i jego uczucia. Zdał sobie sprawę, jak bardzo zmieniło się jego życie. Jak bardzo on się zmienił. Kiedyś nawet przez myśl by mu nie przeszło, by zostawić własną rodzinę. 
- Przypomnij sobie, co ty przeżywałeś w dzieciństwie, czekając na powrót swojego ojca. Chcesz, żeby twoja córka przechodziła to samo? Żeby czekała za tobą i żyła od jednej wizyty tatusia do drugiej?
Doskonale przecież pamiętał ten ból, który odczuwał, za każdym razem, gdy jego ojciec wyjeżdżał na długie miesiące do  pracy do miasta oddalonego o setki kilometrów. Był mały i starał się rozumieć, że ojciec zarabia na ich lepsze życie, jednak dla małego, siedmioletniego chłopczyka, nie było to takie proste. Jednak ten mały brzdąc był na tyle mądry, że postanowił, że w jego życiu nigdy nie wydarzy się podobna sytuacja. Że zawsze będzie przy swojej rodzinie.
Co się stało, że z tak mądrego chłopca wyrósł cholerny egoista, który porzucił swoją rodzinę, dla kogoś, kto tak naprawdę wcale nie był tego wart? Jak mógł zranić Michelle, dziewczynę, która kiedyś tak wiele dla niego znaczyła? 
- Alex, słyszysz mnie? 
Chilijczyk oderwał wzrok od wieczornej panoramy Barcelony i spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na Juana. 
- Nie ma mowy. Nie wykorzystam tego do zmiany mojego wizerunku. One obie i tak wystarczająco przeze mnie wycierpiały. Nie będę niczego robił pod publikę.
- Alexis, posłuchaj mnie uważnie. Zrobisz to dla siebie, rozumiesz? Tylko i wyłącznie dla siebie. To twoja córka i masz prawo się z nią spotykać. Po prostu kilku paparazzi znajdzie się o właściwej porze we właściwym miejscu, to wszystko. Oczywiście nie będziemy niczego komentować, żeby chronić waszą prywatność - powiedział Juan z dziwnym błyskiem w oku.
Sanchez jednak był tak skupiony, na myśleniu o ponownym zobaczeniu się z córeczką, że nawet tego nie zauważył. Machnął ręką, ni to się zgadzając, ni to odmawiając. Nie chciał się teraz tym przejmować. Najważniejsza była dla niego Caroline.


Michelle w ciągu tych kilku dni spędzonych w szpitalu, nie przypuszczała, że jeszcze kiedykolwiek będzie potrafiła się beztrosko śmiać. Nadszedł jednak dzień, w którym lekarze wypisali jej malutką córeczkę ze szpitala i dziewczyna nie mogła uwierzyć, że znowu będzie miała swoją kruszynkę w domu. Ostatnie dni były dla niej koszmarem i z ogromną ulgą podpisywała ostatnie dokumenty, dotyczące wypisu Caroline. 
Stała obok lekarza, który przekazywał jej wszystkie potrzebne informacje, podczas, gdy Ben trzymał na rękach jej córeczkę. Dziewczynka co rusz przykładała swoje małe rączki do buzi mężczyzny i odsuwała je z piskiem za każdym razem, gdy Ben udawał, że chce ją ugryźć.
- Koniec tego dobrego, moi drodzy - powiedziała, zabierając Caroline z rąk ukochanego. - Tak bardzo się cieszę, że już wracasz z nami do domu - wyszeptała, tuląc do siebie córeczkę.
- Tata - dziewczynka zaczęła się wiercić w opiekuńczo trzymających ją ramionach mamy i wyciągnęła pulchne rączki w stronę Bena.
- Widzisz? Ona woli tatusia - mężczyzna zaśmiał się,  biorąc do siebie dziewczynkę.
- Tak sobie wmawiaj - odpowiedziała Michelle, uśmiechając się lekko.
Patrzenie na tą roześmianą dwójkę sprawiało, że była szczęśliwa. Ben praktycznie od momentu, gdy zaczęło robić się między nimi poważnie traktował Caroline jako swoje dziecko. W chwili, w której jej córka nazwała go tatą był jednym z najszczęśliwszych dni w jej życiu. Nawet w marzeniach nie myślała, że spotka kogoś, kto tak bardzo zawojuje ich serca.
- Kochanie, idziemy? Czy chcesz zostać w tym strasznym miejscu jeszcze trochę?
- Wy już idźcie i poczekajcie na mnie w samochodzie, a ja zaraz do was dołączę. Jest tu ktoś kogo chciałabym jeszcze odwiedzić - dodała, widząc jego pytające spojrzenie.
- Tylko się nie zgub - rzucił Ben, cmokając ją szybko w usta. - Jedziemy do domu, królewno - zwrócił się do dziewczynki, łaskocząc ją delikatnie po brzuszku.
Michelle odprowadziła ich wzrokiem, nawet na chwilę nie przestając się uśmiechać.
Kiedy zniknęli w windzie odwróciła się, chcąc ruszyć w stronę sali, w której znajdował się ktoś równie dla niej ważny. Jednak gdy tylko to zrobiła zobaczyła mężczyznę, który wpatrywał się w nią dziwnym wzrokiem. Uśmiech momentalnie zastygł na jej twarzy. Nie miała pojęcia, że on był w szpitalu.
- Co ty tutaj robisz? - powiedziała, zbliżając się do niego kilka kroków.
- Słyszałem, że Caroline zostanie dzisiaj wypisana i przyszedłem się z nią zobaczyć - odpowiedział cicho.
- Przyszedłem się z nią zobaczyć - zironizowała jego słowa. - Niestety mój drogi, już jej nie zobaczysz. Straciłeś na to szansę rok temu. A teraz wybacz, ale mam ważniejsze sprawy na głowie - powiedziała, próbując go ominąć. Mężczyzna złapał Mich za rękę, zatrzymując ją tym samym  miejscu. - Co ty robisz? - wycedziła przez zęby, czując zdezorientowanie, które powoli przeradzało się w złość.
- Ona nazwała go tatą - odpowiedział po chwili milczenia.
- Bo to jest jej tata. Prawdziwy tata. Innego nie miała i nigdy mieć nie będzie. A teraz puść mnie z łaski swojej, zanim zacznę krzyczeć - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
Kiedyś znała go naprawdę dobrze i doskonale wiedziała, co znaczyło jego spojrzenie. Wolała jednak o tym nie myśleć. On nie był wart tego, by chociaż przez chwilę jej myśli były tym zajęte.
Alexis patrzył na odchodzącą dziewczynę z dziwnym, palącym bólem w piersi. Jedno, krótkie słowo, uderzyło go z taką mocą, jakiej nigdy by się nie spodziewał. To on był jej ojcem. To on powinien wynosić ją na rękach ze szpitala. To on powinien przy niej być, gdy w ogóle tu trafiła. I to właśnie jego powinna nazywać tatą.


Rozdygotana Michelle szła wąskim korytarzem, prowadzącym do sali przyjaciółki. Cała się trzęsła po tym krótkim spotkaniu z Alexem. Nie wiedziała skąd miał w sobie tyle czelności, by się tutaj pojawić. To, że oddał trochę krwi nie znaczyło, że był ojcem, ani co więcej, nie dawało mu prawa do ponownego zobaczenia się z córką.
Pokręciła głową, chcąc odegnać od siebie te kotłujące się myśli i nacisnęła klamkę drzwi od sali, w której znajdowała się Carrie. Kobieta spała, ale na szczęście wyglądała dużo lepiej, niż kiedy Michelle widziała ją po raz ostatni.
- Co tutaj robisz?
Z zamyślenia wyrwał ją zaspany głos mężczyzny. Wyczuła w nim wrogość i wiedziała, że czeka ją niemałe wyzwanie.
- Z Carrie wszystko w porządku? - zapytała, stając w drzwiach.
David przeniósł spojrzenie na swoją podłączoną do dziwnej aparatury żony i odruchowo dotknął jej dłoni.
- Jest lepiej - odpowiedział cicho, nie patrząc na nią.
- Dave, możemy porozmawiać? Proszę... - dodała, widząc, że mężczyzna nie wykonał żadnego ruchu. - Dobrze, jeżeli nie chcesz rozmawiać, to pozwól, że ja coś powiem. Przepraszam. Za wszystko. Za to, co wtedy powiedziałam, za to, że przeze mnie Carrie się tu znalazła. Byłam tak zaślepiona tym, że Caroline coś się stało, że nie myślałam zupełnie trzeźwo. Wiem, że nie powinnam reagować tak ostro. Tym bardziej w stosunku do was. Gdyby nie wy, zapewne by mnie teraz tutaj nie było. Siedziałabym w jakimś ośrodku dla samotnej matki. Miałam ogromne szczęście, gdy rok temu pojawiłeś się na mojej drodze. Ty i Carrie. Jesteście prawdziwymi przyjaciółmi i naprawdę przepraszam, że przeze mnie sytuacja tak bardzo się skomplikowała - zakończyła cicho i nie spodziewając się żadnej odpowiedzi, położyła dłoń na klamce.
- To ja przepraszam. Powinniśmy bardziej ich pilnować, ale to wszystko stało się tak bardzo szybko... - David spojrzał na nią, a jego twarz wyrażała skruchę i troskę.- Gdybym mógł cofnąć czas...
- Ale nie możesz - dodała cicho, patrząc na śpiącą przyjaciółkę. - Najważniejsze, że Caroline jest już cała i prawie zdrowa. Mam nadzieję, że z Carrie też wszystko będzie dobrze.
- Lekarze mówią, że nie powinna teraz dużo czasu spędzić w łóżku, ale pewnie domyślasz się jak na to zareaguje.
- Jestem pewna, że jej się to nie spodoba. - Mich uśmiechnęła się lekko, przypominając sobie, jak ostatnio Carrie była niezadowolona, gdy lekarze kazali jej dużo odpoczywać.
- Dlatego będę potrzebował kogoś, kto mi pomoże ją przypilnować - powiedział, niepewnie patrząc na dziewczynę.
- Dzwoń w każdej chwili. Jestem do twojej dyspozycji - odpowiedziała, uśmiechając się lekko.
- Dzięki - rzucił, odwzajemniając uśmiech.
Michelle po cichu wymknęła się z sali i delikatnie zamknęła za sobą drzwi. Wiedziała, że ich przyjaźń nie została zakończona i wspólnie przezwyciężą to, co się ostatnio wydarzyło. Może i będą potrzebować więcej czasu, żeby dojść do momentu w jakim się znajdowali przed tymi wszystkimi wydarzeniami, ale była pewna, że to będzie tego warte.


Weszła do swojego mieszkania i od razu powitał ją radosny śmiech Caroline i Bena. Odgłos, który sprawił, że jej czarne myśli chwilowo usunęły się w cień, a ich miejsce zajęła pozytywna energia,jaka panowała w tym pomieszczeniu.
- A co się tutaj dzieje? - zapytała, opierając się ramieniem o futrynę drzwi.
Sytuacja jaką zastała w salonie, sprawiła, że na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. Caroline stała na kanapie obok mężczyzny i kolorowymi pisakami malowała go po twarzy i rękach.
- Pewna dziewczynka chciała się pobawić w tatuażystkę - zaśmiał się Ben, sadzając sobie dziecko na kolanach. Jego niemalże cała twarz pokryta była niebieskimi maziajami.
- Widzę, że jest bardzo uzdolniona w tym kierunku - rzuciła Mich, siadając koło nich. - Rozumiem, że nie widziałeś się w lustrze?
- Nie. Jest aż tak źle? - zapytał, nie przestając się szczerzyć.
- Masz duże szanse wygrać kasting do następnej części Smerfów. Dlaczego jej na to pozwoliłeś?
- Dzięki temu wydawała się być szczęśliwa. W końcu to tylko dziecko.
- Ty sam jesteś jak duże dziecko - powiedziała, cmokając go w nos i zabierając dziewczynkę do siebie. - Jesteś najlepszy - uśmiechnęła się do niego ponad główką dziewczynki.
Mężczyzna przybliżył się do nich i objął ją ramieniem.
- Jak poszła rozmowa z dziekanem?
- Nie teraz - rzuciła cicho.
Ben, widząc jej spojrzenie, nie naciskał. Doskonale wiedział jak brzmiała odpowiedź. Uśmiechnął się lekko i pocałował dziewczynę w skroń.
- Mówiłam już, że jesteś najlepszy? - zapytała, patrząc mu prosto w oczy.
- Najlepsi! - krzyknęła wesoło Caroline, wprawiając ich obu w stan śmiechu.



***

Wracam po 11 miesiącach milczenia. Miałam tego nie robić i nie wiem na ile wróciłam, ale na razie jestem.
Nie wiem, czy ktoś to jeszcze będzie czytał, nie wiem, czy ktoś jeszcze w ogóle pamięta tą historię, ale nie ma to dla mnie większego znaczenia, bo chcę ją skończyć tylko dla siebie. 

Jeżeli jednak ktoś będzie to czytał, to bardzo mnie to cieszy. :)

6 komentarzy:

  1. Baaaaaardzo się cieszę, że wróciłaś:) Ta historia jest jedną z niewielu, które naprawdę zasługują na dokończenie, a nowa część jeszcze bardziej utwierdza mnie w tym przekonaniu. Jest po prostu świetna. Biena Mich, nie dość, że martwi się o córeczkę i przyjaciółkę, to jeszcze w jej życiu znów pojawia się Alexis, i, jak się domyślam, wywróci je do góry nogami...
    Jeszcze raz gratuluję trudnego wyboru, jakim jest powrót do pisania. Mam nadzieję, że dokończenie tej historii sprawi Ci tyle samo satysfakcji i radości, co mnie czytanie:) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie wiesz jak się cieszę że wróciłaś ;]

    OdpowiedzUsuń
  3. yay ! odwiedziłam twittera i zauwazyłam link, Natalenaa is back !!!!!! nareszcie, nareszcie!! ;) a co do całej sprawy, niech Alexis nie będzie zdziwiony faktem, że to nie jego dziewczynka nazywa tatą, skoro przez ostatni rok nawet nie ruszył palcem, aby tym tatą zostać...coś czuję jednak, że nie będzie tak łatwo pozbyć się go z jej życia. No i Ben, uwielbiam gościa, dać się zamaziać niebieskim flamastrem tylko po to, by uszczęśliwić dziecko, haha, naprawdę jest najlepszy ! To on tutaj zasługuje na dużo więcej niż Alexis, aż nie wiem co myśleć...
    Pisz szybko następny!

    A co do mnie, mam nadzieję, że może mnie jeszcze pamietasz ;)
    Ja też postanowiłam wrócić, ale nie byłam w stanie reaktywowac starych blogów, za dużo czasu minęło... Zapraszam więc na coś nowego :
    why-do-you-build-me-up.blogspot.co.uk

    Naprawdę, nie wiesz jak bardzo się cieszę, że wróciłaś ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. JA CZYTAM! I BĘDĘ CZYTAĆ!

    Więc.. Alexis to dupek. Z dużym nosem, ale to już wiesz, prawda? Nie ma prawa domagać się spotkać z córką! O NIE.
    Carrie i David są cudowni.. Kocham ich tak bardzo! I ich przyjaźń z Mich na pewno będzie trwała bardzo długo. Bo to prawdziwa przyjaźń, nie?

    Ok, dobra! Moniika się odmeldowuje i czeka na nowość :)
    PS. Zapraszam też do mnie bailar-para-mi.blogspot.com :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się ogromnie, że zdecydowałaś się wrócić :) Ciekawa jestem, czy postawa Alexisa zmieni się już na stałe i zacznie opiekować się swoją córką.

    OdpowiedzUsuń
  6. oczywiście, że ja będę czytać! :)
    uwielbiam to opowiadanie

    OdpowiedzUsuń